Sobota - ranek. Znowu słońce....Dzień jak dzień. W telewizji lecą wiadomości i reklamy. W pewnym momencie widzę na ekranie telewizora, że "jakiś" barman mówi o różnych drinkach (coś ciekawego, bo ja tylko wino i wino), potem jest z nim wywiad, na końcu słyszę, że obecnie jest w Casa de Campo i...lampka mi się zaświeciła. Ale to nie koniec..
Po południu pojechaliśmy do Mariny na lunch i "pech" chciał, że trafiliśmy do restauracji, w której był "mój" barman z telewizji. I co zrobiłam, na pewno się domyślacie. Oczywiście podeszłam i poprosiłam o drink z coconut. Zapytał tylko, czy bardziej słodki, czy nie. Zamiast jednego przyniósł dwa. Co widać na zdjęciu. Mąż takich rzeczy nie pije (a w przyrodzie nic nie powinno się zmarnować). Po wypiciu pierwszego stwierdziłam, że należy nawiązać bliższą znajomość i zbadać teren ( przecież przyjaciółki przylecą - to wszystko dla Was kochane:)). Odwaga sama przychodzi ....
No i co się dowiedziałam. Urodził się w Portugalii, ale większość życia mieszkał w Barcelonie, pracował też w różnych stolicach Europy. Nie chwalił mi się, ale go wygooglałam (nie ma takiego słowa w języku polskim- przepraszam) i dowiedziałam się o wielu prestiżowych nagrodach, które zdobył, a jego bar w Barcelonie w 2012 roku był najlepszym barem wg Drink International Magazin.
To nie wszystko. Zapytałam jak długo zamierza zostać w Casa de Campo. Odpowiedział- "całe życie" (ciekawie jak to rozumieć). Ale najważniejsze, że póki ja tu jestem- on będzie. Dziewczyny wzięłam numer telefonu......Dzięki temu zawsze będziemy wiedziały, w której jest akurat restauracji, czy barze (jest ich tu masa). Można go też zaprosić na party i zrobi nam welcome drink :)
Poniżej ja z Joao Eusebio. W ręce trzymam drugi drink (jak widać po pierwszym drinku, ten już jest trochę pochylony). Do wiadomości nie wypiłam go- wzięłam na wynos- na później. W końcu nie było jeszcze 3. W tle na zdjęciu widzimy przemykającego mojego męża ( a może też chciał być na zdjęciu z nami :) ).
Salud!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz