Piątek już od rana zapowiadał się ciekawie. Godzina 10.00: śniadanie z dziewczynami - cóż by innego - prosecco. Lampka...no nie oszukujmy się dwie. Knajpka "Azimut" w Casa de Campo w La Marinie z widokiem na bajeczne łódki. Załadowane akumulatory. Można teraz zmierzyć się z ciężką rzeczywistością życia tutaj....:)
Bo (wiem, że z dania od "bo" się nie zaczyna) potem cały dzień "mnóstwo, mnóstwo" obowiązków.
A wieczorem znowu babskie spotkanie. Wygląda trochę tak "kota nie ma myszy harcują".
Potem już na spokojnie winko w Enotece w La Marinie w CDC.
W Casa de Campo w Altos de Chavon mamy dyskotekę "Genesis", którą otwierają po 23.00 i jak się domyślacie o tej godzinie jeszcze nikogo nie ma. Kto chce być pierwszy?
Ja z Patrycją z Malezji. Nie będę sobie chyba więcej robić z nią fotek. Jest młodsza o 10 lat i niestety to widać na zdjęciach. .....
I się zaczęło....W myśl sentencji "Live your life and forget your age".....
A dzisiaj sobota..Potworna burza. Domy się zawaliły w mieście. Nam tylko "trochę"(no dużo) kapie z dachu na głowę. Dachy nie są w stanie odebrać takiej silnej ulewy i przeciekają. I pomyśleć, że nie mam sąsiada, który by mnie mógł zalać......wystarczy duża ulewa. Nie wiemy w Polsce co to znaczy mocno padać...Casa De Campo przeszła na własne zasilanie prądem. Straszyli cyklonem, ale nie mam doświadczenia...czy to jest cyklon...Takiej w każdym razie burzy w Polsce jeszcze nie przeżyłam. (Jeszcze trwa, najgorzej ma być po 22, rano powinno być po). A Sławek w samolocie w drodze do Azji. Super..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz