Np wczoraj....grzecznie wracam sobie z kina, otwieram drzwi i co widzę na środku holu....cacatę, tutejszą tarantulę, ale już nie malutką, tylko matkę...ogromną, włocatą, wielkości pięści. Zrobiło mi się słabo na jej widok.
W dodatku byłam sama w domu z tym czymś. Ale nie od parady jestem córką weterynarza. Wzięłam się w garść i poszłam po miskę, aby ją przykryć, z myślą, że rano jak przyjdzie ogrodnik to ją zabije maczetą ( maczeta tutaj służy do wszystkieg). Niestety jak rzucałam miską, bo przecież blisko nie podeszłam, odsunęła się trochę. Próbowałam trzy razy bez rezultatu. Uciekła na kamienie w holu przy wodospadzie.
Dwie godziny siedziałam z nią w holu, nawet się nie ruszyła. Poszłam więc spać. W nocy wróciła Zosia ( wczoraj był ostatni dzień egzaminów, a więc szaleństwo imprezowe) i musiałam wyjść z sypialni. Cacata znowu była w holu przy lustrze. Ponowna próba z miską......niestety i tym razem nic. Cacata schowała się za lustro. Zosia mogła spokojnie wejść do pokoju. Rano nie było tarantuli w holu. Schowała się po nocy żerowania. Poprosiłam Miguela o przeszukanie holu i co .....??? Znalazł i zabił bestię..zabił tym razem miotłą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz