środa, 30 marca 2016

come back



I do czego doszło? "Come back" piszę, gdy wracam na Dominikanę. A nie powinno być "come back" gdy przyjeżdżam  do Polski?  Kobiecie trudno dogodzić....
Dominikana przywitała mnie "słonecznie" z temperaturą 33 stopnie (oczywiście - plus 33 stopnie). Wydawało mi się jeszcze w kraju, że ubrałam się na  taką właśnie pogodę. Jakże się myliłam.....było znacznie cieplej. 10 dni w Luboniu i człowiek przyzwyczaja się do   "normalnej" temperatury.
Nawet storczyki na moim patio zakwitły na nasz powrót.

Storczyki rosną tutaj na palmach. Korzenie wrastają w pień palmy 

A te w doniczce na ziemi
 

Czy możecie sobie wyobrazić, że patrzyłam na świerki i jodły z rozżaleniem? Palmy mi nie zbrzydły jeszcze...ale zabrali mi nasze polskie iglaki z widoku. I znowu nasuwa się refleksja "zabrać coś kobiecie..".


Jakoś smutno... pożyłam trochę z całą rodziną,  i z psami. Spotkałam się z przyjaciółmi....


...i tęsknię . Ale dość użalania się nad sobą. Ostatniego ciasteczka i tak nie dostanę ( podpowiedź : z filmu "Nothing Hill).




Z żalu za zostawieniem .....poszłam dzisiaj poczytać na plażę. Było słonecznie....nawet bardzo, co widać na poniższych fotkach.
Zdjęcia z plaży w Casa de Campo

Woda nadal ciepła....

A popołudnie minęło na tenisie...Mamy tutaj też klub tenisowy.   Zosia nadal może trenować. Nie jest to poziom treningu jaki miała w Polsce, ale przynajmniej nie zapomni jak się gra w tenisa.

Mamy jak widać 13 kortów tylko na terenie tego klubu. Jest jeszcze inny klub z kortami i trochę  prywatnych kortów.





Nawierzchnia -to szara mączka, podobno idealna na ulewne deszcze (szybko wysycha). Po 3 godzinach ulewy- wystarczy 45 minut słońca i znowu można grać. A propos jeszcze tak długo nie lało, ale pora deszczowa dopiero przed nami.


 



Ball boy. Nikomu tutaj nie chce się zbierać piłek (Zosia zbiera sama- wyrodna matka).


piątek, 18 marca 2016

St Patriks's Day


W życiu nie przypuszczałam, że na Dominikanie będę obchodzić dzień świętego Patryka. A proszę....Jatha, jedna z moich nowych znajomych ma męża z korzeniami.....i na dodatek jest amerykanką, a tam podobno bardzo hucznie obchodzi się dzień św. Patryka.
 I przytrafiło się (jeszcze nie ślepej) kurze ziarno..:)
Tak wyglądały przygotowania


przed wyjściem

paznokcie też obowiązkowo zielone

góra i dół

zrobiłam  tartę, ciężko znaleźć zielone owoce, kiwi brak

i obowiązkowo piwo , też zielone

A oto dom gospodarzy

Poduszki z zieloną koniczynką na szczęście, specjalnie wyszyte na tę okazję

Mnóstwo balonów

i dekoracji, prosto z USA


wszędzie koniczyny i monety



Gospodarze

I tylko niektórzy goście (wstawiłam tylko tych, z którymi "dałam" sobie zrobić fotkę). Było nas 50. Jak zwykle przesadzam..42..



Ja z Julią i jej mężem

Ja z Jathą

I trzy glorie: Jatha, Julia i wreszcie ja

cygara też były

no i oczywiście pyszne jedzenie


Do zobaczenia w Polsce. Za chwilę jadę na lotnisko. Wielkanoc w domu. Tylko, który dom jest teraz moim domem? Gdy wracam do Lubonia- mówię jestem w domu, gdy wracam do Casy de Campo też mówię nareszcie w domu. Tata mój czasem o mnie mówił "powsinoga". I chyba miał w tym trochę racji. Ale dom dla mnie jest tam, gdzie czuję się jak w domu....
Życzcie mi dobrego i spokojnego lotu.
P.S. Już się cieszę na wszystkie spotkania....przy winku i nie tylko...

sobota, 5 marca 2016

mecz polo


Z pewnością zapomniałam wspomnieć, że w Casa de Campo mamy 3 boiska do gry w polo i 1 treningowe. 
W ostatni piątek w końcu postanowiłam się wybrać na mecz polo. Muszę powiedzieć, że bardzo mi się podobało....A co mianowicie?
 Po pierwsze czekając na rozgrywki - wypiłam prosecco.. No, nie jedno.. dwa. A dlaczego?..Mecz miał zacząć się o 4 po południu, a zaczął o 6. To się nazywa "kwadrans" dominikański. Zobaczycie na zdjęciach, że robi się ciemno. Zastanawiałam się w pewnym momencie, czy widzą piłeczkę. 
Polo jest bardzo eleganckim i dostojnym sportem- takie odniosłam wrażenie. Na pewno niebezpiecznym. Podczas meczu jeden z zawodników spadł z konia i słychać było tylko przerażenie widzów- czy pozostałe konie na niego nie wpadną i czy nic mu nie nie stało. Na szczęście wrócił do gry. A sami zawodnicy? No, cóż - domyślcie się sami. Czasem oglądam ich sobie na siłowni...Są dużo młodsi niż przeciętny gracz w golfa w Casa de Campo.

Następny mecz już niedługo.